Wspomnienia“Porucznik Marian Walicki dobył szabli i wydając komendę: "W imię panienki Jazłowieckiej, szwadron marsz, marsz!" ruszył galopem. Rozległo się ogromne "Hurra!" i ruszyliśmy początkowo galopem, a potem cwałem. Dosiadałem mojej klaczy "Zatoka". Pamiętam wielkie kartoflisko i druty wysokiego napięcia pod którymi cwałowaliśmy. Nie wyciągnąłem szabli, w ręku miałem Visa, który przymocowany był do rzemienia na szyi. Szwadron rozwinął się w linię plutonów, a potem rozsypał się sekcjami w linię harcowników. W pewnym momencie dostaliśmy ogień od czoła. Moja "Zatoka" zaczęła ustawać, parę razy się potknęła, wreszcie upadła razem ze mną. Wyczołgałem się spod konia, "Zatoka" podniosła łeb i popatrzyła smutnie na mnie swoimi wielkimi oczami. Musiałem ją zostawić, a wraz z nią siodło z przytroczoną szablą, która ofiarował mi Ojciec, a która służyła mu jeszcze podczas wojny 1920 roku. Ogień musiał być bardzo silny, skoro miałem przestrzelone obie poły mojego płaszcza. W pewnej odległości znajdował się przede mną jakiś lasek. Złapałem jakiegoś ułańskiego, skarogniadego konia, których dużo jechało bez jeźdźców i pogalopowałem w stronę lasu. W pewnym momencie koń się potknął i razem ze mną zwalił się w stanowisko niemieckiego cekaemu. Jakiś Niemiec przystawiwszy mi do głowy pistolet, odciął mi od razu rzemień od Visa, po czym zapytał, czy jestem Francuzem, wskazując na mój hełm. W wyniku upadku zostałem kontuzjowany w głowę, złamałem prawy obojczyk i prawą kość udową. Niemcy wsadzili mnie do kosza motocykla i powieźli na punkt opatrunkowy. Widziałem jak innym motocyklem wieźli ppłk. Ważyńskiego. Przywieziono mnie do punktu opatrunkowego. Na trawniku leżeli ranni ułani, polewani od czasu do czasu woda z konewki przez jakieś panie. Niedaleko mnie leżał bez płaszcza. tylko w koszuli, w swych, charakterystycznych dla naszego pułku brązowych butach z Łańcuta, porucznik Marian Walicki. Niestety nie wiem czy jeszcze żył.” Źródła Dotyczy: WALICKI Marian
|