Siedemnastoletni Kazimierz mieszkał z rodzicami i rodzeństwem w osadzie Grzyb (obecnie wieś Gawłów, gmina Sochaczew, pow. sochaczewski). Pewnego wrześniowego dnia 1939 r. jak co dzień szedł rano doić krowy. Ten dzień różnił się jednak od innych, ponieważ po raz pierwszy pojawili się Niemcy. Było słychać strzały i wybuchy. Krowy uciekły i Kazimierz nie mógł ich znaleźć. Obawiał się, że poszły gdzieś daleko od domu lecz jak się za chwilę okazało były nieopodal. Idąc po zwierzęta usłyszał niemieckie słowa skierowane w jego kierunku. To niemieccy żołnierze leżący w zagłębieniu terenu czy też w okopie wołali do niego. Bał się ale w końcu podszedł do nich. I tak wszyscy siedzieli w dole. Dał im karty do gry ale brakowało jednej, więc nie grali. Mówili coś do niego, pytali co robi. Nie znał niemieckiego. Gestykulował, że szedł doić krowy lecz nie rozumieli go. Jeden z Niemców zajrzał do słownika i pokazał zwrot „bać się”. Kazimierz przytaknął. Puścili go i poszedł po krowy. Widział, że Niemcy czekali pod gawłowskim lasem na polskich żołnierzy.
Później, gdy przyprowadził krowy, a matka je doiła, przyszli ci sami Niemcy i pili świeże mleko. Dali mu za nie dużą paczkę papierosów. Wzięli wszystkich mężczyzn ze wsi jako zakładników i ustawili pod ścianą jakiejś stodoły na słońcu. Jego samego nie wzięli zapewne dlatego, że dał im mleka. Szczęśliwie później wszystkich wypuścili.
Ojca oraz jego brata Tadeusza Niemcy gdzieś wywieźli. Wrócili oni kilka dni później. W tym czasie Kazimierz był poza domem, a kiedy wrócił zobaczył tylko komin i fragment muru. Niemcy spalili go. Spalili też duży stóg zboża – zbiory z tego roku. Zostało tylko trochę pszenicy i koniczyny. Kiedy ojciec wrócił był zdezorientowany. Dzieci i matka spały u sąsiadów, starsi z ojcem w spichrzu, a on w oborze. Później ojciec wysłał go konnym zaprzęgiem do Warszawy aby sprzedał pszenicę. W konwoju jechało więcej mieszkańców wsi. W jednym miejscu skupowano tylko owies, więc przejechali przez Wisłę na Pragę. Tam zastali bombardowanie Warszawy i do pierwszej w nocy siedzieli w schronie. Tylko czasem ktoś wychodził popilnować koni, które były już głodne. Wtedy, podczas tej wyprawy, pierwszy raz zapalił papierosa...
Źródła Relacja ustna Kazimierza Odolczyka
Autor wspomnienia Kazimierz Odolczyk (1922-1999) Data zebrania 7 listopad 1998 Zebrane przez Marcin Prengowski