WspomnieniaRelacja wydarzeń wojennych z 12 września 1939 roku w BełchowieData publikacji: 2011-11-10Zamieszczone przez: Jan Czubatka Nasze zabudowania były w centrum walk polskich żołnierzy z niemieckimi. Wydarzenie, o którym opowiem, częściowo widziałam na własne oczy, a częściowo znam z opowiadania moich rodziców. W tym strasznym dla Bełchowa dniu biegałam po podwórku z siostrą. Mama gotowała obiad, a ojciec rąbał drwa na pieńku. Nagle usłyszeliśmy głośną strzelaninę. Ojciec wepchnął mnie z pierzyną do piwnicy i krzyknął na mamę, żeby się schowała, bo front idzie. Mama usłyszała głos taty przez otwarte okna i nie zważając na nic, zostawiła obiad, złapała młodszą siostrę i wybiegła z domu między strugami kul do piwnicy. Ze strachu nikt się nie odzywał, staraliśmy się nawet nie oddychać. Strzały słyszeliśmy zza domu i rowu wodnego. Później przeniosły się pod gruszki w polu w kierunku traktu, gdzie byli Niemcy. Ile czasu trwała walka, tego nie wiem. O tym nie myśleliśmy, baliśmy się o swoje życie, czy nas nie zastrzelą. W pewnym momencie słyszymy łomot do drzwi. Drzwi z trzaskiem otwierają się i widzimy tylko bagnety. Nakazali nam szybko wychodzić. Zaprowadzili nas na tak zwane błota przy sadzawkach Tartanusów. Oprócz nas na miejscu byli już nasi sąsiedzi oraz inni mieszkańcy, których już dziś nie pamiętam. Było nas spędzonych do egzekucji około 20 osób. Przyprowadzono później w eskorcie księdza Zenona Ziemeckiego, który uroczyście na tacy niósł pistolet. Ojciec mówił, że ksiądz miał pozwolenie na broń. Nas po pewnym czasie rozpuszczono do domów, bo Niemcy zorientowali się, że strzelali żołnierze, a nie ludność cywilna. Księdza zaś zabrano do drugiej grupy pod gruszkę Podsędka w Sierakowicach Prawych. W jakim celu zabrano tam księdza, tego nie wiem. Myślę sobie, że ksiądz był mediatorem w uwolnieniu spędzonych do egzekucji ludzi. Poległych żołnierzy Niemcy kazali zakopać na polu bez śladu. Pochówkiem zajął się mój ojciec i sąsiedzi. Gdy uzyskano pozwolenie, poległych żołnierzy poległych żołnierzy przeniesiono na cmentarz w Bełchowie. Ojciec mój odkopywał poległych, ale mnie zabronił przy tym być, choć bardzo chciałam. Przy ekshumacji był ksiądz, który sprawdzał tożsamość, oraz kilku sąsiadów. W dole na polu Marata byli zakopani razem kapral Piotr Warawa i starszy strzelec Antoni Rożak. Nie wiem dlaczego na cmentarzu nazwiska są na dwóch nagrobkach. Przy ekshumacji kaprala Piotra Warawy ojciec mój odpiął szeroki wojskowy pas i zostawił sobie na pamiątkę. Po wojnie, w 1969 roku, był u nas rotmistrz Zbigniew Szacherski i ksiądz kapelan M. Kosiecki. Pytali o szczegóły walki i losy poległych. Podczas pobytu gościa u nas ojciec podarował pas Warawy Zbigniewowi Szacherskiemu, pełniącemu wówczas stanowisko dyrektora Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. W zamian za to Zbigniew Szacherski przekazał nam nowy pas wojskowy oraz własnego autorstwa (z dedykacją) książkę „Wierni przysiędze”. Książkę tę jako relikwię mam do dziś w domu. Na stronach 114, 115 i 116 jest opisana potyczka wojenna w Bełchowie. Była też korespondencja, ale nie zachowała się. Źródła
|